Twilight Escape - recenzja
Zapewne każdy z Was co jakiś odkrywa jakieś dzieło fandomu, które wypadałoby znać, a jakimś cudem o nim nie słyszeliście. Tak ja miałem z grą Twilight Escape, którą znalazłem za pośrednictwem kanału na YT, który normalnie tworzy gameplay’e fanmisji, ale do serii Thief.
Twilight Escape to solowy projekt bronego o imieniu Time Shield. Tutaj przepraszam, jak wykażę się dyletanctwem, ale nie za bardzo słyszałem o nim wcześniej. Generalnie zajmuje się tworzeniem gier i muzyki kucowej. Niestety, ale w łatwo dostępnych mediach, czyli na jego kanale na YT, koncie na MLP Forums itd lub readme dołączonym do gry, nie znalazłem o nim zbyt wyczerpujących informacji.
Opisywana przeze mnie gra ukazała się w marcu 2015 roku. Wypuszczono ją na trzy podstawowe systemy operacyjne, tak więc oprócz windowsowców, fani Maca czy Linuxa również mogą się w to pobawić. W chwili pisania tego artykułu do pobrania jest wersja 1.2, oczywiście całkowicie darmowa.
Produkt to lekki horror z małymi elementami logicznymi i zręcznościowymi. Fabuła pokrótce opowiada o wiele młodszej niż w serialu Twilight, która w trakcie swej edukacji natrafiła na tajemniczy tom i zaklęcie, które nieopatrznie aktywowane przeniosło ją do mrocznego miejsca. Jednorożec budzi się dziwnej komnacie jakiegoś lochu. Nie wie, o co chodzi, gdzie trafiła i tak naprawdę dlaczego. Otoczenie nie wygląda zbyt sympatycznie. Ponure, zimne ściany są niedostatecznie oświetlane przez sporadyczne kryształowe lampy i misy z płonącymi węglami. Gdzieniegdzie zieją bezdenne dziury, do których zapewne by wpadła, gdyby nie umiejętność rozświetlania sobie drogi rogiem. Co jakiś czas natrafia na notatki pozostawione przez poprzednich więźniów. Owe zapiski bardzo pesymistycznie sugerują, że w tym lochu nie jest się samym, że jest tam też coś groźnego.
Historia zatem nie odbiega od podstaw tego, co widujemy w fanfikach, horrorach czy innych przygodówkach. Sama gra również będzie w dość liniowy sposób prowadziła nas przez dziesięć krótkich, prostych plansz. Kiedyś byśmy to nazwali „labiryntówką”, w stylu powiedzmy Wolfensteina 3D lub Dooma. Wszystko jest płaskie, choć grafika prezentuje się na poziomie starej Amnezji lub Draculi. Interakcja z otoczeniem jest raczej śladowa, a fizyka prezentuje po prostu niezbędne minimum.
Raczej nie ma co spodziewać się skomplikowanych modeli lub przepięknych tekstur. Pod kątem oprawy jest zdecydowanie amatorskim projektem mocno wzorowanym na klasyce. Taki stuprocentowy oldskul. Moim zdaniem, to jednak wielki plus, gdyż jestem zmęczony dziwacznymi grami indi, w których nie wiesz, czy to ty grasz w grę, czy ona w ciebie.
Pomijając dramatyczne pianino z menu, muzyka to prosty ambient, który jednak, jak cała reszta, idealnie wpasowuje się w surowość projektu. Daje bardzo dobry, niepokojący klimat, choć jeszcze darkambientem bym go nie nazwał. Reszta udźwiękowienia zasługuje jednak na plusa, szczególnie stukot twilightowych kopytek. Bardzo, ale to bardzo spodobała mi się aktorka podkładająca głos, a więc emogak. Jej dramatyzm wpasował się idealnie, a także brzmi dokładnie jak nieco młodsza, znana Twilight. Kawał dobrej, dubbingowej roboty!
Gra jest niestety krótka. To ledwie dziesięć plansz, każda na parę minut, poszczególne zagadki rzadko się powtarzają i zdecydowanie brakuje wyzwań. Były momenty, przy których zatrzymałem się na dłużej, ale wynikało to przede wszystkim z braku wprawy, a dosłownie raz czy dwa szukałem pomysłu na pokonanie puzzli. Co więcej, pierwsze trzy plansze to w sumie samouczek bardziej, niż właściwa rozgrywka.
Siłą tego projektu jest jednak coś innego. Klimat i rozgrywka.
Przede wszystkim, autentycznie czuć, że jest się koniem. Jest się kucykiem. Jest się Twilight. Mechanika poruszania się jest tak skonstruowana, że definitywnie posiadamy cztery nogi, przez co obrót w miejscu to kłopotliwa sprawa, a skręcać najwygodniej można przy wchodzeniu w łuk. Możemy sprintować (galopować), ale tylko do przodu. Wspinanie się to straszny kłopot, a chodzenie na boki również nie wydaje się być komfortowe.
Super!
Za to jesteśmy szybcy i możemy daleko skakać. Rozpędzona Twilight gna niczym prawdziwy rumak, równocześnie nieco tracąc sterowność. Zaprawdę, przy dudniącym echem stukotem kopyt to wspaniałe wrażenie!
Nasz hud wyświetla dwa niewyraźne paski, które oddają naszą kondycję magiczna i fizyczną. Bieganie i skakanie męczy, a czarowanie wyczerpuje manę. Nie mamy tutaj jakiegoś jasnego ukazania, że posiadamy ileś tam punktów lub procent danej siły. Po prostu pasek się wydłuża lub skraca w sposób, który nam daje do zrozumienia, że jesteśmy zmęczeni w którejś kwestii. Zgodnie z jedną z podstawowych fanowskich założeń, magia bierze się z sił witalnych maga, dlatego Twilight jako młoda adeptka tej sztuki potrafi przetransformować swą wytrzymałość na manę. To oczywiście nam umożliwia rzucanie większej ilości zaklęć, ale równocześnie zmusza do odpoczynku. Słyszymy wtedy, jak bohaterka ciężko dyszy.
Zaklęcia są trzy. Możemy przyświecać sobie rogiem, co jest konieczne, aby nie wpaść w którąś z niebezpiecznych dziur. Jednak aktywowany róg uniemożliwia regenerację many, dlatego bywa, że musimy na chwilę go zgasić, a wtedy odpoczywanie w mroku przyprawia o gęsią skórkę.
Drugi czar to podstawowa telekineza, którą chwytamy klucze i przestawiamy dźwignię. To zrobiono bardzo prostolinijnie, po prostu przed nami unosi się przedmiot, a my idąc go dostarczamy do celu. Nie można nim sterować zdalnie, czyli stać w miejscu i posłać w przestrzeń ani sobie przyciągnąć. Trochę szkoda. Jest możliwe jego zgubienie, na przykład pod wpływem zmęczenia.
Ostatnia i najbardziej imponująca to teleportacja. Możemy przenieść się niemalże w dowolne miejsce w zasięgu naszego wzroku. To bardzo męczące, więc nie ma co liczyć na serialową serię przenosin, ale pamiętajmy, że Twilight jest tutaj nastolatką. Istotnym ograniczeniem są obszary znajdujące się w zasięgu czerwonych kryształów, blokujących te konkretną moc. Na szczęścia są też sprzymierzeńcy, czyli takie biało-niebieskie kryształy, które nam przyspieszają regenerację many.
Zatem czarowanie jest przyjemne i jeszcze bardziej nas zbliża do postaci. Odczuwałem współczucie, kiedy zmuszałem Twilight do większego wysiłku, a także troskę, kiedy dyszała zmęczona. Powiem więcej. Kiedy raz nią przypadkowo i z własnej nieuwagi zginąłem, zacząłem ją przepraszać. Szczególnie, że swoją śmierć poprzedziła krótkim urwanym i rozpaczliwym „Nieee…!”. Wielkie brawa dla aktorki!
Poszczególne poziomy oddzielają od siebie elegancko narysowane i stylizowane na strony jakiejś księgi plansze. Jest na nich portret przedstawiający naszą bohaterkę i szesnastowersowy, czterozwrotkowy wiersz opisujący aktualną sytuację. Czyta go charyzmatyczny narrator, a więc Wuten. To bardzo mi przypomina antycznego RTSa z serii „Myth”, gdzie również mieliśmy podobne wprowadzenia do poziomów.
Poszczególne plansze po odblokowaniu możemy rozgrywać w dowolnej kolejności.
Pozycja nie jest zbyt trudna. Zarówno zagadki, jak i pułapki nie zmuszają do większego wysiłku, ponadto Twilight mówi do siebie dla dodania otuchy, co dla nas jest podpowiedziami (na przykład: „za daleko na skok”. Aha, czyli tutaj trzeba się teleportować). Na dobrą sprawę od realnych trudności i zagrożeń większym przeciwnikiem jest gęsty klimat horroru, który zmusza nas do wyglądania zza narożników i wsłuchiwania się w ambient. Szkoda, że to jest takie krótkie i nie stanowi niestety poważnego wyzwania. Raczej warto to potraktować po prostu jako przygodę.
Gra mnie odmłodziła. Poczułem się znowu jak świeżo upieczony broniacz, który autentycznie odczuwa interakcję ze swoją pasją i żałuje, że kucyki nie istnieją. Tęskni za prawdziwym spotkaniem z ukochanymi postaciami. Może faktycznie to tylko prosta, krótka gierka, ale przy odrobinie wrażliwości i wyobraźni taki kontakt znalazłem. Z wielką przyjemnością będę do niego wracał, aby jeszcze choć chwilę pobyć razem z Twilight.
Widziałam wcześniej. Gra całkiem fajna, ale ma parę błędów. Ogółem 9/10
OdpowiedzUsuńPamiętam jak ogłosili premierę gry na Equestria Daily, a jako świeżo upieczony fan "Amnezji" pokochałem prostą formułę "Twilight Escape". Zgadzam się, że te dwa programy nie równają się poziomem trudności itd., ale nie odczuwa się tego podczas rozgrywki. Moim zdaniem jedna z lepszych gier z naszego fandomu.
OdpowiedzUsuńZ chęcią bym w to zagrał... tyle że nie cierpię gdy są jacyś przeciwnicy :T
OdpowiedzUsuńNie chcę spoilerować, ale przeciwnicy nie są tutaj najważniejszą przeciwnością :)
UsuńTo co? Może mroczny klimat jak w Amnezji? :D Jak tak to to bym przebolał, ale jak widzę że nagle leci do mnie nie wiadomo co to szlag mnie trafia :P
UsuńNo... trochę tak jest. Ale serio warto!
UsuńNic nie obiecuję, ale kiedyś raczej się przemogę :3
UsuńNo i się przemogłem i nagrałem nawet :3
Usuń