Relacja z XV Piotrkowskiego Ponymeeta

Raz na wozie, raz pod wozem...
W zeszłą sobotę dnia 14 listopada 2015 roku miał miejsce XV Piotrkowski Ponymeet. Jeśli kiedyś w przyszłości zaczniecie rozważać przyjazd do Piotrkowa Trybunalskiego, nawet nie macie nad czym się zastanawiać! Niegdyś podupadły fandom Bronies z Piotrkowa Trybunalskiego zaczyna powoli odbijać się od dna i to w jakim stylu! Urokliwe miasto w środkowej Polsce przyciąga z całego kraju miłośników historii poszukujących legendarnych skarbów, a odwieczne niespodzianki królewskiego miasta tylko na nich czekały! Na odbywającym się w tym czasie ponymeecie działo się wiele historii, przeplatały się drogi i losy kucyków, które wcześniej znały się jedynie "z ekranu". Czy po drugiej stronie czyhał na nie Podmieniec?

Przekonajcie się sami! Już teraz!

W rozwinięciu posta znajdziecie naszą relacje, której nie znajdziecie w żadnym fanzimie!


Relacje z Piotrkowskiego ponymeeta przedstawiają następujące kucyki...
~Assassin Deyras
Uczestnik meeta, reprezentant bloga For Glorius Equestria.
~Chief
Laureat oraz uczestnik meeta.
~Kali
Organizatorka meeta.
autor posta zachował oryginalną treść tekstów.



Assassin Deyras
Randomie mój miły? To są jakieś kpiny?

Czasami jest trudno zrobić dobre pierwsze wrażenie.

Postanowiłem wybrać się na Ponymeeta odbywającego się właśnie w Piotrkowie Trybunalskim pod namową paru osób, które nie chciały spędzić go same. Dowiedziałem się o wydarzeniu w Piotrkowie na forum MLP Polska, gdzie w kalendarzu wywieszono ogłoszenie nadchodzącego meeta. Z tego co się wtedy dowiedziałem, do końca roku raczej nie będzie kolejnych meetów, a ten organizowany w Piotrkowie Trybunalskim był ostatnią okazją spotkania się “na żywo” z fandomem Bronies. Nie mogłem go przegapić. Wybierało się na niego paru moich znajomych, których miałem okazje poznać na poprzednich meetach lub znałem ich jedynie “z ekranu monitora”. Wyznaczyłem sobie wolny dzień, zakupiłem bilety i przygotowałem bagaż.

Na poprzednich meetach zabierałem za sobą aparat, lecz otrzymane z niego zdjęcia były w moim odczuciu fatalne i do tej pory nie potrafię tego przeboleć. Uznałem, że tym razem zabiorę ze sobą swój telefon i nim będę robił zdjęcia. Nie chciałem tego zepsuć. A tym razem pojechałem sam, nigdy nie byłem w Piotrkowie Trybunalskim, a bardzo mi zależało na tym meecie, choć nie bardzo wiem dlaczego. Krakowski ponymeet czy warszawski Vistulian były naprawdę udane, ale brakowało mi takiej, nazwijmy to “prostoty”. Częstochowskich meetów już więcej nie będę miał okazji zobaczyć, bo na poprzednim było nas już tylko czterech, a obecnie już mało kto ma na to czas, jedni pracują, drudzy studiują. Uznałem, że póki jeszcze bym mógł, mogę się rozerwać chociaż na jeden dzień, chociaż ten jeden, ostatni raz. Być może zbyt emocjonalnie do tego podchodzę, ale małe ponymeety były czymś co mi wtedy brakowało. Może niekoniecznie spotkania z fanami “małych, kolorowych koników brykające po krainie tęczy”, ale spotkania w gronie “przyjaciół”, znajomych, ludzi z którymi lubię spędzać czas, pogadać z kimś “normlanym” o czymkolwiek jest czymś dla mnie istotnym. Może niekoniecznie czymś najważniejszym, ale spotkać kogoś o podobnych zainteresowaniach, poglądach, patrzeniem na świat i “na poziomie” jest czymś naprawdę…Ponymeety mają w sobie tą “magię”.


Liczyłem na to, że pojadę z Katastrofem Masaqrą, lecz niestety nie mógł ze mną jechać. Podobnie jak inni, a znałem tylko część kontaktów. 

14.11.2015
Przyjechałem pociągiem gdzieś wpół do dziewiątej, miałem czekać na organizatorkę, która miała mnie podrzucić. Była to moja pierwsza wizyta w Piotrkowie Trybunalskim, dworzec wywarł na mnie pozytywne wrażenie, zadbanego i z takim Old school’owym klimatem. Zastanawiałem się jak mnie organizatorka rozpozna, gdyż to miało być nasze pierwsze spotkanie w “prawdziwym życiu”, na szczęście byłem na to przygotowany i skorzystałem z doświadczenia mojego redakcyjnego kolegi BronySWAG Wonsza. Przypiąłem sobie przypinkę z witrażem Rainbow Dash i czekałem. Krążyłem po dworcu wypatrując kogoś znajomego. Po jakimś czasie gorączkowego oczekiwania dostrzegłem grupę Bronies, która zwróciła uwagę na moją przypinkę. “O ładna przypinka!” usłyszałem od jednego z nich. Metoda SWAG’a zadziałała i dzięki niej przełamałem lody z nowymi Bronies z innych miast, w tym Chiefa, którego znałem do tej pory z Działu Applejack na MLP Polska. Oddzwoniłem do organizatorki, żeby po mnie nie przyjeżdżała. Dołączyłem do grupy i poszliśmy do galerii. Dojście mieliśmy banalne, od dworca szliśmy cały czas prosto wzdłuż ulicy. Miałem okazje podziwiać “urok” miasteczka. Szliśmy z Chiefem jako liderzy “naszego”, wydawać się mogło stadka. Przypinka raczej nie była już potrzebna, więc ją schowałem.


A może frytki do tego?

Po wejściu do galerii zastanawialiśmy się gdzie mamy się zebrać? Ktoś rzucił hasło, że mamy się spotkać “na żarciu”. Poszliśmy więc na drugie piętro galerii i tam od 9:30 do 10:30 trwała zbiórka, żeby inni Bronies mieli dość czasu, aby do nas dołączyć. Poznałem resztę Piotrkowskiego fandomu. To są naprawdę fajni i pozytywnie zakręceni ludzie. Mieli świetne poczucie humoru i jakoś nie spotkałem wśród nich jakiegoś sztywniaka. Zebraliśmy się przed jakąś restauracją z domowymi obiadami, na stoliku organizatorzy rozłożyli “kucykowe” naklejki. Wybrałem sobie z Daring Doo, rozumiecie? Nowe miejsce, dalekie podróże, przygody, poszukiwania opancerzonych pociągów ze sztabkami złota. Wyobraziłem sobie naszą emocjonującą podróż pełną przygód, gdzie razem ze Spidim i Katastrofem szukamy “złotego pociągu”, a po odkryciu przychodzą do nas dziennikarze z TVN’u, aby przeprowadzić z nami konferencje prasową, kładziemy na stolik sztabki złota, pluszową Daring Doo i puszczamy z telefonu theme z “Indianego Jonesa”. Piotrków Trybunalski miał w sobie właśnie tą “magię przyjaźni” z wielką historią w tle. Ostatecznie koncepcja na nowego fika obróciła się w żart. Poznałem się bliżej z paroma ludźmi, m.in: ze Skradaczem, z Kaliną, z Chiefem, a nowych ludzi wciąż przybywało. Wkrótce zrobiło się trochę ciasno, ale w tej przyjaznej atmosferze spokojnie to zniosłem. W międzyczasie ogarniania “stada” przez organizatorów, nabyłem parę ciekawych przypinek, wybór był naprawdę interesujący. Dostrzegłem na nich wiele znanych artów, ale najbardziej podobały mi się te z księżniczką Luną. Nie mogłem sobie ich darować, bo były po prostu śliczne. Zrobiliśmy wspólne zdjęcie przed sklepem z zabawkami “Smyk”. Przy okazji też porobiłem parę zdjęć swoim telefonem, nawet nieźle wyszło. Potem udaliśmy się z powrotem do “szkoły”.

Zatrzymałem słońce, ruszyłem Ziemię.

Główna część meeta odbywała się w Liceum Ogólnokształcącym nr. 1 im. Bolesława Chrobrego. Przy okazji w czasie podróży rozmawiałem ze Skradaczem o fanfiku, który właśnie piszę, lecz po rozmowie doszedłem do wniosku, że koncepcje fabuły muszę przeredagować. Nawet nie zauważyłem, jak szybko doszliśmy na miejsce.  Przed wejściem znajdował się pomnik Kopernika, weszliśmy potem do środka i zebraliśmy się przy schodach. Dołączyła do nas dziewczynka, której ojciec zabrał na ponymeeta. Szkoła, przyznam, sprawiała wrażenie niemalże prestiżowej, o wieloletniej tradycji, na wielu ścianach widzieliśmy obrazy, wszystko naprawdę zadbane. Gdy tylko weszliśmy do klasy, poczułem się jak w szkole podstawowej, tej lepszej części “szkoły”, gdzie jeszcze miałem jakiś “kolegów”, ale nigdy nie miałem okazji siedzieć wtedy przy oknie. W sumie nawet tego nie zauważyłem, ale jakoś instynktownie zasiadłem przy oknie, a obok mnie zasiadł Chief, a za nami Skradacz. Przed nami zasiedli organizatorzy jak nauczyciele albo inni praktykanci. Rozłożyli na stolik przypinki, plakaty i inne gadżety z kucykami, lecz niestety skrytykuje nasze niewygodne położenie, byliśmy z Chiefem dość ściśnięci, jakby ci z tyłu nie mogli przysunąć ławki trochę do tyłu, żebyśmy mogli jakoś przejść, a było wtedy na tyle miejsca. Jednak, zamiast dochodzić się o takie "błahostki" wolałem nie psuć nikomu zabawy i dać się porwać rozkręcającej się atmosferze. Czytelników uprzedzę, że to nie była atmosfera “przedszkola”, określiłbym ją bardziej jako studencka impreza ala kucykowe “otrzęsiny”. Nie, nie malowaliśmy sobie twarzy na tęczowo, zamiast tego integrowaliśmy się ze sobą, kucyki stanowiły jedynie tło tego wszystkiego. W niektórych rejonach klasy tworzyły się osobne grupki, a ja przy okazji poznawałem nowych ludzi, rozpoznałem starych znajomych, między innymi Monti, która dotarła do nas w samą porę.

Ma meecie nie mieliśmy, ani chwili na nudę. W czasie jego trwania zdobywaliśmy punkty, które sumowaliśmy pod koniec meeta i wyłanialiśmy zwycięzców. Już przed sobotą rozgorzała we mnie żądza rywalizacji! Postawiłem sobie za cel wygrać! Choć z biegiem czasu coraz mniej mnie obchodziły punkty, nagrody, a więcej radości sprawiał mi kontakt z ludźmi, w tak wyśmienitym towarzystwie, a konkursy były jedynie dopełnieniem, lecz nie ukrywam, że się na nich świetnie bawiłem. Punkty zdobywaliśmy za m.in: konkurencje, zadania z “randomowych” akcji, wyzwania itd. A nawet +5 pkt za dotacje na kolejne meety, czy uczestnictwo przez cały czas trwania meeta. Pierwszą z nich był Cynamon Challenge, który był mi doskonale znany z telewizji. Przypomniałem sobie odcinek z “Pogromców Mitów”, gdzie “młodzi pogromcy” mieli podjąć wyzwanie z cynamonem. Brało się łyżkę z cynamonem do buzi i próbowało się przełknąć, nie było to jednak takie proste, ponieważ po włożeniu łyżki cynamonu błyskawicznie wysuszało język i człowiek miał uczucie, jakby jadł piasek. Obrałem strategie Tory’iego, który włożył sobie cynamon nie na język, a pod policzek i powoli przeżuwał, stopniowo go połykając. Organizatorzy kazali nam zabrać ze sobą jakieś picie, ja niestety miałem napój pomarańczowy i nie wiedziałem, jak to się skończy. Wolałem pójść gdzieś na bok, aby wyjść poza kadr, bo wyzwanie było nagrywane, a nie chciałem robić obciachu na pół-Internetu. Poszliśmy za szkołę, aby wiatr nie wysypał nam cynamonu z plastikowych łyżek. Potem podjęliśmy wyzwanie i włożyliśmy do ust cynamon. Okazało się, że kupiony ze sklepu cynamon był naprawdę słaby, prawie nikt nie wypluwał, ani nikt nie pił. Połknęliśmy go bez trudu. Moja strategia okazała się nad wyraz skuteczna i nie skończyło się to kompromitacją. Cynamon Challenge wygrał Chief, który miał dogrywkę z innym konkurentem. 


Na dzisiejszej lekcji nauczymy się czegoś o przyjaźni...

Wróciliśmy do szkoły. Była organizowana loteria, w której udało mi się wygrać jedynie naklejkę i przypinkę. W ramach, jak wszyscy uzgodniliśmy, nieudanego Cynamon challenge, uczestnicy wyzwania dostali po dodatkowym losie. Wygrałem kolejną przypinkę, tym razem Octavię w stylu steampunktu.  


Następną konkurencją były kalambury, na których hasła były bardzo trudne, a inne nas po prostu rozbrajały. Patykowilki aportowały same siebie, Babci Smith wypadł, czy tam wypada dysk, Derpy nie zezuje oczu, a MA zeza. Dla mnie jako piątkowicza z lekcji polskiego to była porażka, pomyślałem sobie, że nie umiem odmieniać, a zasób słownictwa mam ubogi, choć nie tylko ja miałem takie wrażenie, bo inni też mieli trudność w odgadnięciu hasła do kalamburu. Potem w tym przekrzykiwaniu się, zastanawianiu się, o jakie hasło chodzi, jak odmienić trudny czasownik, jaki jest synonim do słowa “chowa” czy tam “wypaść”, straciłem stopniowo zainteresowanie konkursem i rzuciłem ręcznik. Kolejna przegrana, no trudno może innym razem. 


Na zdjęciu można dostrzec wspomnianego przeze mnie kucyka

Zauważyłem przyniesione maskotki. Najbardziej z nich podobała mi się Milka, która cieszyła się na meecie wielkim zainteresowaniem. Dzwoneczek na skórzanej obroży przywodził na myśl pasącą się krowę na opakowaniu czekolady i stąd nazwa OC’ka. W czasie trwania meeta, między wyzwaniami a konkursami, czy innych randomowych zadań, rysowałem kucyka. Nie miałem jakiegoś fajnego pomysłu, postawiłem na pełen spontan. Wyszła mi taka OC’ka z taką długą grzywą, ogonem. Chciałem narysować pegaza, ale skrzydła mi wyszły kijowo, na szczęście miałem w zasięgu ręki gumkę. Ostatecznie wyszedł mi ziemski kucyk i podarowałem go organizatorce pod koniec meeta w prezencie. W czasie nauki rysunku doradzałem się u innych ludzi o szczegóły, pytałem się o ich ocenę i zdanie. Gdzieś w rogu ławki rysowała ta wcześniej wspomniana dziewczynka, która rysowała dużo ładniej ode mnie i się załamałem. Mój mierny poziom rysunku w porównaniu do jej kunsztu to jest po prostu przepaść. 

Przez cały okres trwania meeta można było zdobywać punkty za dotacje na przyszłe meety, za tzw. “randomowe akcje”, za udział w konkursach, za uczestnictwo od początku meeta, za dołączenie do grupy oraz wydarzenia na facebooku. Każdy z nas miał podpisaną karteczkę z listą punktów, aktualizowaną przez organizatorów. Pod koniec meeta było wręczanie nagród rzeczowych dla trzech uczestników, którzy przez cały okres trwania meeta zebrali najwięcej punktów. Zebrałem ich dość sporo, ale ktoś mnie jednak przebił i zgarnął nagrody. A było o co walczyć.

Opuściliśmy salę i udaliśmy się do galerii, gdzie spędziliśmy ostatnie wspólne chwilę. 

Organizatorzy świetnie się spisali w swojej roli. Sumiennie wykonywali swoje obowiązki, bez trudu ogarniali stado rozbrykanych kucyków, z którym mieli dobry kontakt. Nie doszło do żadnych poważniejszych incydentów. Było naprawdę super! Nie było nic do pożałowania. Fajni ludzie, zabawne towarzystwo, świetna zabawa i co najważniejsze oderwanie się od obowiązków, chociaż na jeden dzień, chociaż ten jeden ostatni raz, żeby zregenerować siły na podjęcie nowych wyzwań, które na mnie czekały... o 8:15 w poniedziałek. No bo widzicie, nawiązując do wstępu mojej relacji, czasami jest trudno zrobić pierwsze dobre ważenie. A czy to w ogóle było ważne? To, co się rozgrywało w Piotrkowie Trybunalskim, było jak... tworząca się historia, jak scenariusze do filmu z kina nowej przygody, jak powrót do dawnych młodzieńczych czasów, gdzie człowiek był przekonany o swojej sile, którą chciał "zmieniać świat", w przypadku fandomu Bronies ta zmiana zaczynała się od samego siebie, a potem to już z górki. 

Czy będę chciał "przeżyć" to jeszcze raz? Pewno.

Wasz Kucykowy brat
~Assassin Deyras




Chief 
Warto było przebyć taki kawał drogi!

Przed meetem

            O Piotrkowskim meecie dowiedziałem się z forum na kilka tygodni przed samym wydarzeniem. Początkowo nie miałem zamiaru w ogóle wybierać się na niego, mimo namowy jednego z moich przyjaciół. Dayan liczył, że w końcu spotkamy się oko w oko, po tym, gdy nie udało się to nam w Krakowie. Dopiero w środku ostatniego tygodnia, na parę dni przed meetem zmieniłem zdanie. Po rozmowie z moim dobrym przyjacielem o moim lekkim dole i początkowych objawach depresji postanowiłem się zrelaksować. Pójść na meeta, spotkać się z ludźmi, bym znów nabrał weny, ochoty np. na dokończenie zmagań naszych bohaterek w sezonie piątym. Wkrótce na Facebooku ustaliłem wraz z grupą Łódzkich bronies wspólny wyjazd do Piotrkowa busem i już zacząłem przygotowania do wyjazdu.

Sobota, dzień wydarzenia

Z samego rana wyruszyłem na spotkanie moich Łódzkich znajomych w umówionym miejscu wraz z moją ulubioną teczką z przypinkami, która towarzyszy mi na każdym meecie. Z racji dysponowania czterema kółkami, a brakiem dogodnego dojazdu, dotarłem na przystanek jako pierwszy.

Po kilkunastu minutach byliśmy już w komplecie i mogliśmy rozpocząć podróż małym busem relacji Łódź <-> Piotrków Trybunalski. Dość szybki i spokojny przejazd minął nam na rozmowach na wszelakie tematy, od kucy, przez nasze miasta rodzinne, po terroryzmie kończąc. Niestety, ale to był smutny okres. Dzień wcześniej, we Francji rozegrała się tragedia po atakach Państwa Islamskiego. Ten temat przewijał się kilka krotnie w ciągu całego dnia. Nawet w taki dzień, jak spotkanie w gronie przyjaciół, w czasie wspólnych śmiechów i zabaw pamiętaliśmy w głębi duszy o licznych ofiarach, czcząc ich pamięć minutą ciszy pod koniec meeta.

Tuż przed godziną 9 wysiedliśmy przy dworcu PKP, czyli jak dla mnie jednym z najważniejszych budynków w mieście. W końcu to z tego miejsca będę wracał do Łodzi, więc miło jest znać jego lokalizacje jeszcze za dnia. Po ustawieniu nawigacji, gdzie znów zostałem mianowany jako przewodnik stada, ruszyliśmy w drogę. Po przejściu może 50 metrów, pierwszy broniacz! Oto na naszej drodze wyrósł Dayan. Po chwili rozmowy przygarnęliśmy go pod nasze skrzydła i razem ruszyliśmy dziecinnie prostą drogą do galerii handlowej Focus Mall.


Zbierało się coraz więcej osób...

Na miejscu szybko odnaleźliśmy grupę Piotrkowskich Broniaczy, którzy oczekiwali na przybycie pierwszych kucyków spragnionych morza atrakcji i zabawy. W ciągu godziny spędzonej na rozmowach, podjadaniu, pierwszych zakupach kucykowych gadżetów i rozdaniu darmowych naklejek dla pierwszo-przybyłych, (za co bardzo dziękuje, brakowało mi AJ, mojej ulubionej postaci) przybyli kolejni uczestnicy. Zostały rozdane nam karty do zbierania punktów, za które dla najlepszych były przewidziane nagrody rzeczowe, co oczywiście zmotywowało wszystkich do udziału w przygotowanych atrakcjach. Do godziny 10:30 była już nas całkiem spora grupka, która chyba nawet lekko przeraziła organizatorów swoją liczebnością. Po pamiątkowym zdjęciu wyruszyliśmy do naszego miejsca docelowego, gdzie miała odbyć się główna część meeta, do Liceum Ogólnokształcącego nr 1 im. Bolesława Chrobrego.

Droga, choć dość kręta i długa, nie była wcale nudna. Jak z resztą można nudzić się w takim towarzystwie, podczas dyskusji nad Ficami i ustroju politycznym Equestrii. Gdy dotarliśmy na miejsce, powitał nas piękny budynek utrzymany w starym, oryginalnym stylu, gdzie mieściła się szkoła. Po takich miejscach na prawdę widać długowieczną historię tego małego, ale pięknego miasta.

Jak już weszliśmy do sali, wszyscy od razu rzucili się do ławek, szybko zajmując miejsca. Jednak 3 piętro po kilku kilometrach, szybkiego spacerku robi swoje.  Teraz zaczęła się prawdziwa zabawa. Pierw organizatorzy dali nam chwilę wytchnienia, więc zajęliśmy się sami sobą. Przez ten czas zaczęli zliczać nam kolejne punkty, a my szybko rozpoczęliśmy integracje wokoło nas.

Po pewnym czasie został nam przedstawiony pierwszy konkurs/atrakcja, Cynamon Challenge. Zgłosiło się do niego kilkanaście osób, lecz część musiała się pierw zaopatrzyć w obowiązkowy napój. Po powrocie ekipy ze sklepu wszyscy razem zeszliśmy przed szkołę, by rozegrać nasze zmagania na świeżym powietrzu. Niczym rewolwerowcy na dzikim zachodzie stanęliśmy w równym rzędzie, uzbrojeni w nasze plastikowe oręża. Każdy w milczeniu przygotowywał się mentalnie na spotkanie ze złotym pyłem. Wiatr smagał nasze ubrania i grzywy. Po krótkiej chwili ciszy, padło hasło: Idziemy za budynek, schronić się przed wiatrem, bo nic z tego nie będzie.

Teraz gdy wiatr już nam nie przeszkadzał, mogliśmy rozpocząć konkurencje. Po weryfikacji przez sędziego cennego pyłu w łyżeczkach, gdzie w dawnych czasach dostalibyśmy za nie wiele bitów, teraz szykowaliśmy się na bezceremonialne zmarnowanie kilku torebek cynamonu. Wszyscy usłyszeliśmy sygnał do rozpoczęcia zmagań i jak jeden mąż włożyliśmy łyżki do ust. Zasady były proste, nie wypluć, nie przepijać, trzymać się najdłużej bez wody. Nie było to wcale takie proste, nasze ustach od razu domagał się wody. Brązowa breja w ustach zaczęła przyklejać się do całego podniebienia. Na prawo widzę, ktoś zaczyna się już dusić, ale ja trzymam się twardo, staram powoli przełknąć, nie poddać się, choć Cynamon jest twardym przeciwnikiem. Drażni moje gardło, wysusza moje usta, drapie i sprawia, że organizm chce pozbyć się niezbyt smacznej przyprawy w tych dużych ilościach. Wiem, że silną wolą i uporem mogę to wykonać. Po upływie ponad minuty, JEST! Udało mi się uwolnić od tego morderczego pyłu. Zgłaszam się, zakończyłem rywalizacje. Zostaje wpisany jako zwycięzca, lecz czekamy dalej, kolejne miejsca na podium są nierozstrzygnięte. Ja też czekam, chce być solidarny, poznałem już ten ból, a pice po mojej prawicy korci tak bardzo. Po kilku sekundach zgłaszają się kolejni zawodnicy, rywalizacja została zakończona. Wreszcie można się napić, opłukać gardło! Czy aby na pewno? Z boku słyszę, że zostaje złożony protest. Czyżby trzeba będzie powtarzać całą konkurencje? Czy dam po raz drugi radę? Na szczęście ponowienie konkurencji zostało zorganizowane jedynie dla trzeciego miejsca. Ulżyło mi, drugi raz na taką mordęgę bym się nie zgodził, nie w tak krótkim czasie. Moje podrażnione gardło jeszcze przez kilka godzin będzie mi dawało o sobie znać.


Mówiłem jej, żeby nie wkradała się w kadr

Po powrocie do klasy zaczęliśmy tworzyć grupy wzajemnej adoracji, część zajęła się doskonaleniem swych umiejętności artystycznych, a ja dołączyłem do grupy, gdzie zajęliśmy się kilkoma odmianami gier i zabaw związanych z kucykami. Może nie szło nam najlepiej, szczególnie że powinno się w jednej grze wypowiadać nazwy kucyków po ich CM, a większości nie znaliśmy lub nie potrafiliśmy przypisać je odpowiedniemu kucykowi, co tworzyło wiele zabawnych sytuacji, jak na przykład znaczek Lyry został nazwany herbem, czy kałamarz Fausticorna jakimś tam czarnym piórem. Zmniejszyliśmy poziom trudności tej gry do minimum.

Wkrótce została zorganizowana loteria, do wygrania było wiele ciekawych nagród, między innymi kubki, przypinki, naklejki długopisy, gumy do żucia, czy figurki. Po zakupie kilkunastu losów wygrałem przypinkę AJ, gumę do żucia, naklejkę oraz kucykowy długopis z Rainbow Dash i wielkim logiem MLP doklejonym z boku.


Gra w kucykowe karty

Kolejną atrakcją były kalambury, które zostały zorganizowane na korytarzu. Tego, kto wymyślał te hasła powinna Celestia wysłać na jednodniowe zwiedzanie księżyca. Patykowilki z patykowilkami czy Wypadający dysk Babci Smith to jedne z łatwiejszych. Przy niektórych to po prostu pytaliśmy się o każdą sylabę, czy jest dobrze. Na koniec konkursy uplasowało się dwóch finalistów. Nad tym hasłem męczyliśmy się przynajmniej z 15 minut. Nawet widownia się poddała i poszła do klasy, a organizator, który tym razem pokazywał, dostawał spazm, że nie potrafimy prawidłowo odmienić jednego słowa. Po długiej męczarni udało się, w końcu hasło zostało złamane. Dzięki szczęściu, bo to wiedzą nie można było nazwać, odgadłem hasło. Mój przeciwnikiem walczył dzielnie, dawał wiele ciekawych propozycji, za co mu gratuluje, jak z resztą wszystkim uczestnikom. Wygrałem jedynie szczęściem, ale taka to gra. To były naprawdę ciężkie zmagania.

Po kolejnych grach karcianych, gdzie jak się okazało była nieprawidłowa ilość jednorożec Twilight Sparkle, przez co odpadłem jako trzeci, musieliśmy się zbierać. Było gdzieś koło 15, a mieliśmy zostać do 16:30, ale najwidoczniej coś się zmieniło. Po odczytaniu wyników i ogłoszeniu laureatów muszę przyznać, cieszyłem się niezmiernie. Był to mój pierwszy triumf w takich rywalizacjach, zazwyczaj nie mam szczęścia do takich zabaw. Może ktoś nade mną czuwał? Może Celestia zesłała na mnie swój promień, kto wie. Nagrodą za pierwsze miejsce była przypinka z Buttonem, kubek fluorescencyjny z piękną grafiką oraz naklejki. Nagrodą główną był przepiękny rysunek. Gratuluje talentu autorce, chciałbym tak ładnie rysować.


Przyznaje, rysunek śliczny.
Teraz nastąpił powrót do galerii, gdzie grupa troszkę nam się rozsypała. Część poszła na autobus, bo nie chciało im się iść pieszo, część była zmotoryzowana, a ja wraz z małą grupką ruszyliśmy na piechotę. Poszedłem przy okazji w okolice dworca sprawdzić, o której jest jakiś bus lub kupić bilet na pociąg. Oczywiście z rozkładu busów nic się nie dowiedziałem, więc ruszyłem na dworzec wraz z Dayanem, który towarzyszył mi przez cały dzień. Tam zakupiłem bilet i razem ruszyliśmy dołączyć do reszty grupy. Gdy weszliśmy do galerii, od razu widać było, że świętowali 6 urodziny. Wokoło wiele automatów, zabaw dla dzieci i konkursów dla starszych. Darmowe upominki i słodycze, takie jak wata cukrowa przyciągały rzesze młodych i starych. W krótce miał odbyć się również koncert, gdzie głową gwiazdą był Stachurski. Po krótki zwiadzie ruszyłem w stronę restauracji, gdzie spodziewałem się zastać naszą całą grupę. Przeczucie mnie nie myliło. Znów zajęliśmy to samo miejsce, okupując kilka stolików. Dosiadłem się, to może za lekko powiedzenie. Wcisnąłem się do jednego stolika i w krótkich rozmowach zaczęliśmy grać w kolejne gry. Czas mijał szybko, co chwila ktoś chodził po swój posiłek, ktoś z kimś gadał, ktoś dołączał się do gry, ktoś odchodził. Przez ten cały czas bawiliśmy się świetnie, lecz nadszedł w końcu moment rozstania. Mój czas dobiegł końca, budzik w telefonie wybił 18:30, czas było się rozstać. Zresztą po organizatorach było już widać, że dla nich dzień, jak i pewnie poprzednia noc była bardzo wyczerpująca. Po pożegnaniu ruszyłem wraz z Dayanem na dworzec. Całą podróż mroczną ulicą miasta spędzając na rozmowie, by do końca wykorzystać te ostatnie chwilę naszego spotkania. Przyszedł czas na ostatnie dziś pożegnanie, moment ostatecznego rozstania. Czas by wyruszyć do domu.

Powrót

Po ciepłym słowach opuściłem dworzec i wyruszyłem na pociąg. Oczywiście, jak to na takich stacjach pomyliłem perony i trzeba było dobiegać do mojego składu. Teraz została mi tylko 15 minutowa podróż do Brzezin, a stamtąd kolejnym pociągiem już w kierunku Łodzi. Na miejscu jedynie podjechać tramwajem po auto i wreszcie w stronę domu. Niby Piotrków od Łodzi dzieli jedynie 40 km, a podróż powrotna zajęła mi prawie 3 godziny. Nie mam czego żałować!


Laureaci

Podsumowanie

Był to naprawdę udany wypad. Wiele nowych, jak i kilka starych twarzy, nowo poznanych przyjaciół i wiele, wiele zabawy. Choć nie był to może jakiś ogromnie zorganizowany meet, z wieloma prelekcjami czy coś, ale nie o to chodzi w takich meetach. Tutaj najbardziej liczy się integracja, dobra zabawa i przyjaźń. Nie można porównywać takich zlotów. To są w ogóle inne kategorie, inne zasady. Po tak spędzonym dniu człowiek wie, że będzie dobrze. Każdy przelewa pozytywną energie na innych i to buduje nas do działania, do istnienia w tym fandomie. Może kiedyś skończą się kucyki, może serial zostanie anulowany, lecz my będziemy istnień nadal. Nasza społeczność nie umrze. Będziemy się spotykać, gdy tylko nadarzy się okazja, gdy tylko będzie sposobność i nadal będziemy się świetnie bawić. Czy przyjadę na kolejny Piotrkowski meet? Oczywiście, że tak. Super atmosfera i zabawy zrobione z pomysłem. Więcej takich imprez w mojej okolicy. Tego mi właśnie trzeba!


Pozdrawiam i dziękuję za wspaniale spędzony dzień!
~Chief




Kali 
Siadaj! Bardzo dobry z plusem.


Pierwszy pomysł na odkopanie naszego podupadającego fandomu oraz urządzenie meeta pojawił się 25 września. Wtedy ani ja, ani Patryk (który ten pomysł mi podsunął) nie mięliśmy żadnego pojęcia o organizacji ani urządzaniu meetów. Nic w Piotrkowskim fandomie się nie działo, a ja zawsze bardzo ceniłam nasze spotkania. Ważnym więc dla mnie było wznowienie działalności fandomu. Jakieś dwa tygodnie później, po zgodzie byłego głównego organizatora, Adriana, zostaliśmy razem z Patrykiem samozwańczymi, nowymi organizatorami. Od razu zebraliśmy się całą organizacją i pełną parą, dziewiątego października, zabraliśmy się do pracy. Wzory na przypinki i plakaty, spis rozrywek na meet, hasła do kalamburów, zbiórka pieniędzy na to wszystko, załatwianie sali - oj było z tym zabawy. Mimo to czuję, za co przepraszam, że nie do końca nasze plany wyszły tak, jak trzeba. 

Trudno jest mi ocenić, jak ludzie się bawili, ale z relacji wszystkich wnioskuję, że meet był udany. Bardzo się cieszę, gdy ludzie mówią, że nasz Piotrkowski fandom jest jeszcze tak zgrany i czysty, bez niepotrzebnych dram czy spięć między ludźmi. Osobiście będę wspominała czas przed podczas oraz po meecie jako jeden z bardziej udanych.

Współpraca uczestników i organizacji była, w mojej ocenie, perfekcyjna, a udział w cinnamon challenge, kalamburach, kąciku rysowniczym liczny. Nic nie szkodzi, że cała byłam popluta cynamonem! :)

Jeszcze raz dziękuję wam wszystkim za udział w meecie, przybycie z tak daleka i przepraszam za obiecane punkty, których nie udało nam się zrealizować. Jako usprawiedliwienie dodam, że był to mój pierwszy urządzany meet. Wiem, jakie popełniłam błędy i obiecuję w przyszłości ominąć je szerokim łukiem!


Kolejny meet już w planach!

Wasza organizatorka,
~Kalina “LeftDuality” Koriat


Dziękujemy Wam, Piotrków!

Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde, mogłem pojechać :/ Widzę, że ekipa była niezła, nawet paru znajomych się zjawiło. Choć do Piotrkowa mam daleko, dojazd jest do bani, musiałbym pół dnia spędzić na czekaniu na dworcu na transport do domu, albo załatwić u kogoś nocleg, to mimo wszystko bym pojechał, bo takie meety mają klimat zupełnie inny niż duże spotkania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dayan, czy Ty wiesz jak wygląda hmm... pełna wersja Milky Way? I czym zajmuje się to sławne OC?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daruj mu, nie każdy krąży w tych tematach. Nie zmieniajmy mu światopoglądu klaczami mlecznymi.

      Usuń
    2. Jestem złą osobą, nie daruję mu, niech cierpi.

      Usuń
  4. "Urokliwe miasteczko w środkowej Polsce"
    "Urokliwe miasteczko"
    "miasteczko"

    0/10! Nazywanie Piotrkowa Tryb. miasteczkiem to największy błąd, jaki można popełnić. Skoro ponad 80000 mieszkańców powoduje nazwanie miasta "miasteczkiem", to w takim razie proszę nie mówić o tym, że Warszafka jest metropolią :^)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, taki Zgierz (też woj. łódzkie) ma 58 tys. mieszkańców, a jest nazywany wioską. Więc idąc tym tropem - można Piotrków nazwać "urokliwym miasteczkiem" :D

      Usuń
    2. Zgierz to zuuuupeeełnie inna sprawa :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Tylko pamiętajcie drogie kuce... Miłość, tolerancja i żadnych wojen!

Popularne posty