Wywiad z sz6stym

Flaga Bronies Kraków
Dzisiaj mam dla was wywiad z dość szczególną dla naszego fandomu postacią z Krakowa. Sz6sty, bo tak się on nazywa, na pewno nie jest postacią, która jest na ustach wszystkich. Na próżno szukać go na grupach na Facebooku, forach czy nawet w sekcji komentarzy u nas na blogu, ale ma duży wkład w rozwój naszego fandomu, w szczególności na południu kraju. Krakowskie ponymeety, konwenty na skalę ogólnopolską czy Fundacja Polskich Bronies „Canterlot” – za to wszystko odpowiedzialny jest właśnie on. Na początku marca wyżej wymieniona Fundacja obchodziła swoje piąte urodziny i z tej okazji postanowiłem zadać sz6stemu kilka pytań. Zapraszam do lektury.


Organizator krakowskich ponymeetów i konwentów z serii My Little Konwent i Pony Congress, prezes Fundacji Polskich Bronies „Canterlot”, swego czasu aktywny podróżnik fandomowy, prawdopodobnie pierwszy polski Brony na BronyConie w Stanach, w dodatku kucyki oglądasz dłużej niż niektórzy z tego fandomu chodzą po świecie. Przez niektórych jesteś uważany za czołową postać tego fandomu, wręcz legendę, sam zresztą jestem jedną z tych osób, jednak pytanie, czy ty siebie tak postrzegasz?

Haha, muszę kiedyś użyć tego jako tekstu na podryw: „Cześć, jestem czołową postacią w fandomie gadających salcesonów”, wszystkie mocno nieletnie dziewczyny moje. A na serio, nie uważam się za nikogo wyjątkowego i pomijając Twoje słodzenie, nie spotkałem się z podobnymi głosami, więc pozwolę sobie w to wątpić. Niech najlepszym przykładem tego, że mało osób mnie kojarzy, będzie pewna historia. Po pewnym krakowskim ponymeecie jeden z uczestników stwierdził, że „nie spodobało [mu] się to, że sz6sty jako organizator nawet nie był na tym meecie”. W trakcie oglądania nagrania z tego wydarzenia okazało się, że wręczałem tej osobie jakąś nagrodę, więc może mój nick obił się kilku ludziom o uszy, ale nie nazywałbym się jakąkolwiek postacią.

Sz6sty prowadzący Krakowski Ponymeet 12.5 w 2017
Cały nasz fandom powstał przez MLP:FiM, które urzekło wielu ludzi na całym świecie, a przy tym dla ogromnej większości Bronies był to pierwszy kontakt z marką My Little Pony w ogóle. Jednak ty zacząłeś oglądać kucyki dużo wcześniej. Jak zaczęła się twoja przygoda z MLP?

Moja przygoda z kucami zaczęła się w czasach, kiedy nie było Internetu, a filmy w domu oglądało się na kasetach VHS. Jedną z tych kaset była kopia „My Little Pony: The Movie” (ten z 1986 – G1). Szła ona naprzemiennie z innymi bajkami, takimi jak „Amerykańska opowieść”, „Alvin”, etc. Była to bajka, która przyciągała nie tylko ciekawą historią i postaciami, z którymi łatwo było się utożsamić, ale przede wszystkim była dobrze narysowana i miła dla oka (już jako dziecko lubiłem małe futrzaste zwierzątka i zostało mi do dziś).

Ulubiona generacja?

Zabawek? G4, szczególnie te wypuszczone w limitowanych seriach ewidentnie nie dla małych dziewczynek.
Animowana? G1, a dokładnie „My Little Pony Tales”, uważane przez większość niesłusznie za G2. Temat poruszałem wielokrotnie na swoich prelekcjach o historii marki MLP, kto był, ten zna szczegóły, kto nie słyszał, zapraszam następnym razem.

Czy oglądasz G4 od początku, tj. 2010, bo naturalnym dla ciebie było, że sprawdzisz kolejną generację, czy zainteresowałeś się nowym serialem MLP pod wpływem wybuchu popularności G4?

O tym, że jest coś takiego jak G4, dowiedziałem się na początku 2011. Był to swego rodzaju powrót do korzeni, gdzie na nowo odkryłem kucyki, które znałem z czasów dzieciństwa. Pamiętam, że widywałem tu i ówdzie różne nawiązania do MLP, ale pierwszy odcinek postanowiłem obejrzeć po tym, jak jeden z artystów, którego komiks internetowy wtedy czytałem, wrzucił do swojego szkicownika na Fur Affinity własną wersję Mane 6 (chodzi oczywiście o Jay’a Naylora). Serial spodobał mi się i po kilku kolejnych odcinkach zacząłem powoli odkrywać fandom, jaki wtedy się wokół niego tworzył.

Za co najbardziej lubisz obecną generację?

Ciężko udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Myślę, że pomijając humor, konstrukcję postaci i interesującą historię, to to, co najbardziej mnie urzekło w obecnej generacji serialu, to przesłanie, które ze sobą niesie. Problemy (szczególnie w pierwszych sezonach), z jakimi borykają się bohaterki, są, po odjęciu całej magicznej i pastelowej otoczki, takimi samymi problemami, z jakimi spotykamy się w naszym codziennym życiu. Widząc, w jaki sposób kolorowe koniki radzą sobie ze swoimi wyzwaniami, możemy czerpać z nich wzorce zachowań, dzięki którym nasze życie będzie przyjemniejsze. Lauren Faust z płytkiej bajki mówiącej o tym, że „I Ty możesz być księżniczką” stworzyła serial animowany uczący, że życie to nie fabryka czekolady, ale postępując według zasad przyjaźni, na koniec dnia zawsze będziemy mogli powiedzieć, że jest dobrze. Właśnie to transwersalne przesłanie jest czymś, co urzekło mnie w naszym ulubionym serialu.

Z informacji, do których dotarłem, wynika, że I Krakowski Ponymeet z 15.11.2011 był organizowany przez Lionblau i był to twój pierwszy meet. W jaki sposób dowiedziałeś się o spotkaniu fanów MLP w Krakowie?

Z jedynego miejsca, jakie tak naprawdę informowało wtedy o tego typu spotkaniach, czyli FGE. Prawdę mówiąc, ogłoszenie o krakowskim ponymeecie było jedną z pierwszych rzeczy, jakie zobaczyłem podczas mojej dziewiczej wizyty na blogu.

Czy idea takiego spotkania nie wydawała ci się na początku nieco dziwna?

Zasadniczo nie było dla mnie czymś niezwykłym, że grupa ludzi, którzy lubią to samo, chcą się spotkać. Zaskoczeniem zdecydowanie był przekrój wiekowy tej grupy. Byłem przyzwyczajony, że na spotkania fanklubów przychodziły raczej osoby w podobnym wieku, tutaj amplituda była zadziwiająco wysoka. Nie przeszkodziło to jednak w szybkim porozumieniu na wspólnej płaszczyźnie kucykowej i co za tym idzie udanej zabawie.

Kiedy zacząłeś organizować meety w Krakowie?

Pierwszy raz, kiedy przyłożyłem swoje kopytka do pomocy przy spotkaniu, był na III Krakowskim Ponymeecie. Była to zarazem (o ile wiem) pierwsza w Polsce dwudniowa impreza z noclegiem. Oczywiście dalej spotykaliśmy się w galerii (pierwszego dnia w Plazie, drugiego w Bonarce), a nocleg polegał na tym, że dwóch Bronies z Krakowa przygarnęło do siebie parę osób z regionu, ale było to coś nowego. Na FGE powinna być gdzieś relacja z tego wydarzenia. Pierwszym meetem, którego organizacja polegała na czymś więcej, niż wymyśleniu, gdzie idziemy i ogarnianiu kolorowego stada był VI. KPM. Odbywał się on w Dworku Białoprądnickim, co samo w sobie było dość pionierskie (wynajęta sala, identyfikatory, etc.) i pamiętam, że wtedy pękła pierwsza w Polsce setka uczestników. Pewnie brzmię jak jakiś hipster, który robił wszystko, zanim to było modne, ale po prostu miałem tę przyjemność być przy tym, jak ten fandom się rodził i kształtował, więc naturalnie rzecz biorąc byłem świadkiem większości „pierwszych razy”.

Myślę, że warto zatrzymać się tu na chwilkę. Kraków słynie z dość osobliwej numeracji ponymeetów, które od edycji 6. mają formę 6.X, a z czasem weszła w życie numeracja 12.X. Skąd to się wzięło?

Wszystko zaczęło się od tzw. „szóstych żartów”, które wymyśliliśmy z paroma osobami z Wrocławia. Polegało to na tym, żeby do swojej wypowiedzi jak najmocniej wpleść nawiązania do liczby sześć. Do tego nałożył się sukces VI KPM, który wiele z naszych znajomych uważało za najlepszy meet do tej pory, więc planując kolejną imprezę, stwierdziliśmy w gronie organizatorów, że zamiast robić spotkanie numer VII, zrobimy „szósty krakowski po raz drugi”. W pierwszych ogłoszeniach to wydarzenie zresztą było w ten sposób reklamowane, dopiero po jakimś czasie przyjęła się nazwa 6.2. Spodobała nam się ta metoda, bo nawiązywała do wspomnianych wcześniej „szóstych żartów” oraz miała w sobie element „nerdowski”, gdyż korzystała ze znanego w środowisku deweloperskim sposobu numeracji kolejnych wersji oprogramowania. Chcieliśmy być wierni przyjętemu systemowi liczenia do sześciu, więc po wyczerpaniu numeracji 6.X, jedyną możliwą opcją było zastosowanie wielokrotności szóstki, czyli liczby 12 – i tak rozpoczęła się era meet'ów 12.X. Niosło to za sobą również znaczenie symboliczne, gdyż po zakończeniu epoki imprez 6.X, robionych przez jedną ekipę, od teraz spotkania organizowaliśmy w ścisłej współpracy z D'n'A, a później jeszcze CMC.

Sz6sty wraz z innymi organizatorami z grup D'n'A i C-M-C

W międzyczasie jeździłeś też na meety do Wrocławia, Rzeszowa, Szczecina, Trójmiasta itd. Obecnie poza Krakowem można cię spotkać jedynie na wydarzeniach typu Pyrkon, Copernicon czy Old Town. Czy planujesz jeszcze kiedyś pojawić się na ponymeecie poza Krakowem?

Planować mogę, niestety charakter mojej pracy oraz ogólnie sprawy niezwiązane z fandomem skutecznie ograniczają moje możliwości wyjazdowe. Chętnie odwiedziłbym ponownie Bronies w Poznaniu czy we Wrocławiu (pamiętam okres, że na Dolnym Śląsku bywałem tak często, że niektórzy myśleli, że jestem stamtąd), jednakże mogę pozwolić sobie tylko na imprezy, na których zobligowałem się do poprowadzenia punktów programu albo pomagam przy organizacji. Wyjątkiem jest Old Town, ale tu winię znajomego z Torunia za to, że zaraził mnie Dyskretnym Urokiem postapo.

Czy nie tęsknisz trochę za byciem zwykłym uczestnikiem na meecie? Od wielu lat zawsze występujesz w roli organizatora lub współorganizatora, a dla osoby pełniącej taką funkcję impreza zawsze wygląda inaczej niż dla uczestnika.

Nie wiem, czy potrafiłbym pojechać na meeta jako „zwykły uczestnik”. Chyba posiadam przypadłość, którą jeden z moich znajomych określił jako „syndrom wolontariusza” – nieważne, gdzie jestem, jeśli jest jakieś miejsce, gdzie mogę pomóc albo zrobić coś, aby ułatwić zabawę innym, włącza mi się tryb zadaniowy, zakasam rękawy i rzucam się w wir roboty.

W 2012 roku poleciałeś do Stanów Zjednoczonych na BronyCon, w dodatku ten najsłynniejszy, na którym realizowano zdjęcia do pierwszego profesjonalnego dokumentu o Bronies. Mógłbyś opowiedzieć trochę, jak wyglądały przygotowania i jak przebiegała sama impreza oraz jak udało ci się zdobyć pozdrowienia od Lauren Faust dla polskiego fandomu?


To temat na osobny artykuł, bo przeżyć było co niemiara. Zaczęło się od tego, że na Equestria Daily oglądałem relację z BronyConu Winter 2012 i widziałem, jak zapowiadali kolejną edycję na lato. Moim marzeniem od wielu lat było odwiedzić Nowy Jork, a że miałem akurat zaoszczędzone trochę grosza, postanowiłem wykorzystać okazję i pojechać. Zacząłem oczywiście od starań o wizę i szukania jak najtańszego połączenia. Gdy miałem już zgodę konsula, na forum znalazłem ludzi szukających współlokatorów do hotelu. Tak poznałem m.in Paula, którego wielu z czytelników miało okazję poznać podczas jego kilku wizyt w Polsce. W międzyczasie zgłosiłem się do pomocy jako wolontariusz, dzięki czemu mogłem pomóc jako członek AV staff (przekładając na polskie realia konwentowe, byłem po prostu technicznym). Pod koniec czerwca wsiadłem w Boeinga 767 (wtedy jeszcze nie latały Dreamlinery) i po 10 h lotu wysiadłem na lotnisku w Newark, gdzie czekali na mnie już znajomi, z którymi miałem współdzielić pokój w hotelu. By opowiedzieć o tym, jak wyglądał sam konwent, nie mamy chyba tutaj miejsca, polecam zobaczyć relację, jaką wrzuciłem na YT. Co do pozdrowień od Lauren Faust, najpierw małe wyjaśnienie. Zdawałem sobie sprawę, że będę jedynym Polakiem na miejscu, więc chciałem, żeby polscy Bronies mogli chociaż w małym stopniu poczuć niezwykłą atmosferę, jaka wtedy panowała. W związku z tym postanowiłem, że przekażę pozdrowienia podczas panelu z Lauren z naszego pięknego kraju. Niestety pytania były moderowane i nie pozwolono mi na „zbyt jednostronne pytanie”, więc skończyło się na ogólnym zapytaniu o jej opinię na temat popularności na całym świecie. Oczywiście zabłysnąłem swoją perfekcyjną dykcją i nienaganną wymową języka Szekspira, więc nie obyło się bez komentarzy „typical polack”. Lauren jednak po pomocy tłumacza z uśmiechem sama przyznała, że jest w 1/4 Polką. To był mój znak, że bez pozdrowień się nie obędzie, więc nabyłem kupon na autograf i stanąłem w kolejce. W międzyczasie wybuchł pożar, więc jako członek ekipy musiałem pomóc w ewakuacji, ale dzięki temu mogłem wrócić do budynku przed uczestnikami i ustawiłem się na czele do zdobycia podpisu. W trakcie krótkiej rozmowy Lauren zagaiła jeszcze raz o swoim pochodzeniu, więc upewniając się, że mój czerwony identyfikator „staff” jest widoczny dla ochrony, zrobiłem piękne oczy kota ze Shreka i poprosiłem o kilka słów do kamery dla „rodaków”. Reszta jest historią… Miałem okazję porozmawiać i wejść w interakcję jeszcze z wieloma innymi osobami z obsady czy też z międzynarodowego fandomu, ale to opowiadania na inny czas.

Nie myślałeś o powrocie do Ameryki w następnych latach?

Oczywiście, niestety podróż do Stanów nie jest tanią przygodą. Na same bilety lotnicze trzeba przygotować ponad 3 tysiące plus hotel, wyżywienie i cała (nie taka tania) reszta. Jeśli wygram w Lotka, albo znajdę sponsora – pojadę bezapelacyjnie, wizę mam do 2022, więc jeszcze 4 lata mogę lecieć bez większych problemów.

Wróćmy jednak do Polski. Mamy rok 2012, rok pierwszego MLK. Słyszałem bardzo skróconą historię, że w mniej więcej tym samym czasie w Krakowie dwa różne środowiska wpadły na pomysł organizacji konwentu fanów My Little Pony. Jak wiemy z historii konwent był jeden, więc jakoś musieliście tę sprawę załatwić. Mógłbyś rozwinąć tę historię?


Baner My Little Konwentu 2012
Historia pierwszego MLK to sztandarowy przykład, jak niektórzy potrafią z drobnostki zrobić aferę na miarę Watergate. Rzecz się działa we wrześniu 2012, pamiętam, że akurat mieliśmy spotkanie organizacyjne po wyżej wspomnianym KPM 6.2. Siedzieliśmy w Cupcake Corner, gdy ktoś przez Facebooka wysłał mi linka do wydarzenia reklamującego się jako „pierwszy konwent MLP w Krakowie”. Oczywiście na grupie Bronies Polska (wtedy była tylko jedna) wybuchła dyskusja o tym, jak to ktoś robi wydarzenie, nie będąc w fandomie, że są dwa fandomy, że to spisek mangowców, etc. Ktoś z grupy adminów Bronies Polska zarządził „wielką, supertajną konferencję na Team Speaku z ludźmi od MLK”, na którą zaproszono mnie jako „emisariusza z Krakowa”. Oczywiście szybko okazało się, co tak naprawdę zaszło. Wydarzenie przez przypadek zostało upublicznione (i tym samym odkryte przez strażników Internetu), zanim pomysłodawczynie imprezy zdołały odezwać się do kogokolwiek z fandomu. Po tym szorstkim starcie nawiązaliśmy szybko porozumienie i bez większych przeszkód wspólnie zorganizowaliśmy listopadową imprezę. Fakt, że tylko część ekipy KPM przyłożyła swoje kopytka do konwentu, niestety niektórym osobom nie spodobało się to, że ktoś inny chce organizować imprezę w Krakowie i nie przystał do współpracy, ale to była ich decyzja, nie mi ją kwestionować.

Impreza okazała się wielkim sukcesem w polskim fandomie i zgromadziła 412 uczestników, jest to do dziś najwyższy wynik w historii polskich ponymeetów i konwentów. Czujesz się dumny, mając na koncie takie wyróżnienie? Czy raczej nie przykładasz wagi do liczb?

Miło wspominam tamto wydarzenie oraz jak najbardziej jestem dumny z tego, że przyczyniłem się do jego sukcesu. Kwestia liczby osób jest dla mnie jednak nieistotna pod tym względem. Oczywiście chciałbym, żeby na kolejnych konwentach było coraz więcej uczestników, aby nie musieć dokładać ze swoich pieniędzy, tylko móc sfinansować imprezę z wejściówek (niestety organizacja kosztuje, czasami bardzo dużo). Jednakże nigdy nie było dla mnie miarą sukcesu dzierżenie złotej palmy największego przedsięwzięcia.

Zdjęcie grupowe uczestników MLK 2012

Niedługo potem, na początku 2013 oficjalnie została zarejestrowana pierwsza organizacja Bronies w Polsce – Fundacja Polskich Bronies „Canterlot”. Jaka historia i pobudki stoją za tym wydarzeniem?

O założeniu Fundacji informowaliśmy na naszym blogu w Niedzielnych Aktualnościach LXXXIII, które dostępne są pod tym adresem.

Pierwsze logo Fundacji wykonane przez Foxa
Pierwsze przymiarki do założenia organizacji pozarządowej były jeszcze w 2011. Wtedy postanowiłem założyć stowarzyszenie dla Bronies, dzięki któremu mielibyśmy możliwość organizowania czegoś więcej niż tylko spotkań w centrum handlowym. Impulsem do tego był zapomniany już projekt kucykowych ferii, które razem z paroma osobami chcieliśmy zorganizować na początku 2012. Pierwszy statut oraz zbieranie podpisów osób chętnych uczestniczyć w radzie założycielskiej (wtedy jeszcze wymagane było 15 osób) miało miejsce w grudniu 2011. Dokumenty ostatecznie złożyłem w okolicach marca 2012. Opieszałość krakowskich sądów jest już legendarna, więc zanim otrzymaliśmy pierwsze odrzucenie wniosku (co jest niestety normą przy NGO), zmieniły się trochę priorytety i wspólnie z innymi osobami zaangażowanymi w stowarzyszenie stwierdziliśmy, że chcemy robić coś więcej i lepiej będzie założyć fundację, dzięki czemu łatwiej będzie realizować projekty wspierające inne osoby czy też instytucje. W międzyczasie wynikła sytuacja z MLK wspomniana wyżej i po paru podpowiedziach od zarządu Rsquadu wycofałem wniosek o rejestrację stowarzyszenia i złożyłem nowy, tym razem chcąc założyć fundację. Dokumenty przekazałem w listopadzie 2012 i po (jak na realia krakowskie) dość krótkim czasie oczekiwania pod koniec lutego dostałem potwierdzenie rejestracji. Następnie pozostało załatwić ostatnie formalności, aby 7 marca 2013 Fundacja Polskich Bronies „Canterlot” rozpoczęła oficjalną działalność.

Aktualne logo Fundacji


Dlaczego fundacja? W polskim fandomie mamy 5 organizacji Bronies – dwie fundacje i trzy stowarzyszenia. Na czym tak w skrócie polega różnica? Jak sądzisz, czemu kolejna fundacja powstała dopiero pod koniec zeszłego roku, a przez cały ten czas powstawały jedynie stowarzyszenia?

Formalne różnice między formami organizacji są co prawda dość znaczące, jednak w praktyce aspekty ich działania są do siebie bardzo zbliżone. Pomijając aspekty typowo prawne, główną różnicą między fundacją a stowarzyszeniem jest fakt, że stowarzyszenie działa na rzecz swoich członków, a fundacja na rzecz osób spoza organizacji. Dodatkowo w fundacji nie występuje pojęcie „członkostwa”, można być za to wolontariuszem. Między innymi dlatego zdecydowaliśmy się na założenie fundacji, gdyż zależało nam na aktywizacji Bronies, aby osoby chcące pomagać innym mogły to robić pod agendą kucyków. Oczywiście podobne cele pewnie przyświecały osobom zakładającym pozostałe organizacje, jednak dlaczego zdecydowały się na taką, a nie inną formę, to pytanie do nich, nie do mnie. Może jak to kiedyś zażartowała moja koleżanka, ambicją niektórych jest zostać wielkim wolontariuszem, inni wolą tytuł wielkiego członka.

Przez ostatnie 5 lat Fundacja zorganizowała 15 fandomowych imprez, w tym konwenty, które odbywały się rokrocznie aż do zeszłego roku, kiedy to mieliśmy pierwszy rok bez Pony Congressu lub MLK. Co było przyczyną odwołania imprezy?

Przyczyna była prosta i niestety ta sama, co w przypadku kilku innych imprez, które miały się ostatnio odbyć – brak miejscówki. PCG 2016 w Elblągu nie cieszyło się zbyt dużym zainteresowaniem i finansowo odbija się czkawką do dzisiaj, dlatego na kolejną edycję musieliśmy bardzo mocno ograniczyć budżet. Nie mogliśmy sobie pozwolić na kolejny konwent w hali widowiskowej, więc poszukiwania ograniczyły się do placówek szkolnych. W ankiecie na miasto gospodarza PCG 2017, zorganizowanej na forum MLPPolska oraz na Facebooku, zremisowały Kraków i Warszawa. Poszukiwania w obu miastach prowadziło kilka osób równocześnie przez kilka miesięcy. Niestety, szkoły nie zgadzały się na wynajem lub proponowały mocno zaporowe ceny. Nawet pomoc prezesa zaprzyjaźnionej fundacji, który potrafił pokonać powódź i znaleźć nową miejscówkę dla swojego konwentu, nie przyniosła skutku. Musieliśmy w końcu podjąć decyzję i wspólnie uznaliśmy, że lepiej odwołać imprezę póki jeszcze jest czas, niż trzymać ludzi w niepewności do końca. Cuda, jak w 2013, gdzie znaleźliśmy nową szkołę w 5 godzin, nie zdarzają się jak widać dwukrotnie.

Czy w tym roku możemy się spodziewać PCG / MLK lub jakiegoś krakowskiego ponymeeta?

Nie mogę na razie nic oficjalnie powiedzieć, ale radzę śledzić fanpage Fundacji oraz czytać ogłoszenia na FGE.

Przez ostatnie 5 lat Fundacja zebrała 15 tys złotych, które zostały przekazane na cele charytatywne. Skąd w ogóle wzięła się tradycja aukcji charytatywnych? Nie wiem, czy mam prawdziwą informację, ale chyba pierwsze aukcje pojawiły się właśnie w Krakowie, a potem zostały zaszczepione na gruncie innych fandomów, jednak na drugim biegunie polskiego fandomu, w Trójmieście, na ogół nie ma aukcji, nie licząc Twilightmeetów, ale to imprezy organizowane przez nieco inną grupę ludzi.

Pierwsza zbiórka jaka miała miejsce, odbyła się na III KPM, gdzie jeden z obecnych organizatorów rzucił pomysł, aby zamiast kupować blindbagi (wtedy każdy meet musiał zahaczyć o Smyka), przekazać pieniądze na rzecz Szlachetnej Paczki. Ludziom się to spodobało i kolejny raz, kiedy była okazja, znowu przelaliśmy pieniądze na cel charytatywny (tym razem nadwyżkę z wejściówek z VI KPM na rzecz akcji „Faceci ratują dzieci”). Pierwsza aukcja w formie znanej dzisiaj miała miejsce na KPM 6.2, gdzie postanowiłem na polskie podwórko przenieść format podpatrzony w USA. Od tego czasu, jak sam wspomniałeś, stało się to już tradycją, która rozrosła się do niespodziewanych rozmiarów. Niekiedy wręcz aukcje trwały ponad półtorej godziny (jak to miało miejsce w Żywcu na MLK 2015), co było dość męczące dla prowadzących (czyt. dla mnie i ShadyVoxa), ale jednocześnie bardzo satysfakcjonujące. Myślę, że nasz fandom jest na tyle altruistyczny, że jeśli nie w Krakowie, to gdzie indziej zorganizowano by aukcję wcześniej czy później.

Czy obdarowywane ośrodki reagują jakoś na to, kto je wspiera? Chodzi mi o to, czy przywiązują jakąkolwiek wagę do tego, że jakaś Fundacja Bronies ich wspiera i podpytują, co to takiego, czy raczej nie ma to dla nich żadnego znaczenia?

Prawda jest taka, że każda pomoc się liczy i czy to schronisko, czy to dom dziecka, nie ważne kto oferuje wsparcie, ważne, że chce pomóc. Oczywiście padają pytania, czym nasza fundacja się zajmuje, ale raczej z czystej ciekawości. Zresztą nam też nie zależy, żeby wszędzie ogłaszać, ileż to nie pomogliśmy i naklejać słoneczka Canterlotu, gdzie popadnie.

Dawniej krakowskie ponymeety były promowane przez krótkie filmiki animowane i tak w sumie jest nadal, choć może trochę rzadziej, ale jest jedna rzecz, której brakuje – Król Konimierz. Czy jeszcze zobaczymy i usłyszymy kucykowego władcę fandomowej Małopolski?

Tu niestety jesteśmy uzależnieni od dość mocno napiętego grafiku osoby odpowiedzialnej za jego głos, czyli pana Mikołaja Klimka. Jeśli zaś ktoś chciałby go zobaczyć, to Król Konimierz Wielki wraz ze swym smokiem Smogiem przebywa w sali tronowej na Wawelu. Jeśli gość będzie lojalny, hojny, szczery, uprzejmy i uśmiechnięty, to może nawet dostąpi prywatnej audiencji.

Jego Wysokość Król Konimierz Wielki na swoim tronie na Wawelu
W takim razie zapraszam wszystkich do Krakowa przed oblicze Króla Konimierza, a tymczasem Tobie dziękuję za tę rozmowę.




Komentarze

  1. Dworek Białoprądnicki? Przecież ja tam 10 minut z buta. Czemu nie byłem wtedy bronym!? :'(

    OdpowiedzUsuń
  2. My Little Pony Tales jako ulubiona wersja MLP? Przyznam, że to dosyć unikalna preferencja.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Tylko pamiętajcie drogie kuce... Miłość, tolerancja i żadnych wojen!

Popularne posty