Relacja z GalaConu 2016

Zdjęcie grupowe


Życie czasem układa takie scenariusze, które skutecznie uniemożliwiają podjęcie się czegoś. Coś takiego spotkało i mnie, w efekcie pod koniec listopada mam dopiero chwilę na napisanie relacji z konwentu, który miał miejsce... w ostatni weekend lipca. Niezły wynik, co?

GalaCon - a co to takiego?


Uczestnicy na placu obok Forum am Schlosspark
Strzelam w ciemno, że większość z was słyszało o GalaConie minimum raz w życiu, inni pewnie więcej, być może nawet ktoś był, ale też mogą być wśród was osoby, które nie słyszały o tym konwencie, lub chciałyby się dowiedzieć o nim czegoś więcej.

GalaCon to największy europejski konwent dla fanów My Little Pony (ex aequo z BUCK'iem, którego ostatnia edycja miała miejsce w tym roku). Niezmiennie od 2012 roku jest on organizowany w Niemczech, a żeby być dokładnym - w Ludwigsburgu, mieście na południu Niemiec, koło Stuttgartu. Podobnie jak termin, tak i lokalizacja się nie zmienia, zawsze są to okolice przełomu lipca i sierpnia.

Od początku swojej historii, GalaCon jest związny z obiektem noszącym dumną nazwę Forum am Schlosspark. Jest to ogromne centrum konferencyjne z mnóstwem mniejszych i większych sal wyposażonych w sprzęt audio-wizualny, są tam także dwa punkty gastronomiczne, restauracja oraz aula ze sceną. Na początku obiekt przytłacza, ale jego schemat jest dość prosty i bardzo szybko zaczynamy się orientować co i gdzie.




Jak się przygotować na wyjazd?
To nie jest akurat skomplikowana sprawa. Przede wszystkim musimy w pierwszej kolejności zatroszczyć się o miejsce do spania. Tu, w Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do konwentów w szkołach i podobnych obiektach, które oferują wiele sal, które można łatwo zaadaptować na sleeproomy, ewentualnie śpi się w sali gimnastycznej albo wielkiej hali jak na Pyrkonie. Na Zachodzie sprawa wygląda inaczej - nocuje się w hotelach, motelach, hostelach, czy Gästehauasach. Nie ma opcji nocowania w obiekcie, o określonej porze wszyscy pozostający w środku mają obowiązek opuszczenia budynku, który jest zamykany na noc i otwierany ponownie następnego dnia rano.

Kiedy już zarezerwowaliśmy sobie jakieś miejsce do spania, następnym krokiem jest wybranie środka transportu, za pomocą którego dojedziemy na miejsce. Możemy wybrać wszystko co jeździ lub lata. Każdy rodzaj transportu ma swoje wady i zalety. Bardzo dobrą opcją jest pojechanie autem, ale tylko jeśli jadą z nami minimum 2 osoby, a najlepiej 3 i żeby jeszcze jedna z nich miała prawo jazdy. Dzięki temu koszt paliwa na głowę zmniejszy się odczuwalnie, dojedziemy prosto pod drzwi hotelu, a jeśli poczujemy się zmęczeni to będzie miał nas kto zmienić.

Samolot ma to do siebie, że ciężko o loty bezpośrednie z Polski do Stuttgartu, z którego musimy się dostać jeszcze kawałek za miasto, by dojechać na miejsce. W dodatku ceny nie powalają, ale przynajmniej lot jest dość krótki.

Autobus jest dobrym wyborem dla podróżujących samotnie, jak ja. Jest relatywnie tani, umiarkowanie wygodny jednak podróż trwa dość długo. Plusem jest spory wybór przewoźników, który obsługują przewozy pasażerskie z i do Niemiec.

Dla miłośników kolei jest jeszcze pociąg, którego nie polecam. Przyznam szczerze, że nie sprawdzałem bardzo dokładnie pociągów z Polski do Stuttgartu, ale z tego co rzuciło mi się oczy to słaby dojazd, w dodatku z przesiadką. Aby nie kombinować z kolejami regionalnymi przez Saksonię i pozostałe landy, najprościej pojechać do Berlina i tam przesiąść się w pociąg, który zabierze nas prosto do Stuttgartu. Cena wychodzi podobnie jak za autobus, czas przejazdu też jest bardzo podobny, jednak o ile nie przyjedziemy do Berlina jakimś innym środkiem transportu, to musimy liczyć się ze sporym czasem między pociągami.

Przyjechałem, co dalej?



W przypadku autobusu i samolotu wysiądziesz na Flughafen Stuttgart, czyli po naszemu na lotnisku. Tak, w przypadku autobusu również. To dlatego, że lotnisko w Stuttgarcie to jeden wielki hub transportowy. Znajduje się tutaj autostrada, lotnisko, dworzec autobusowy, kolej aglomeracyjna i metro. Po przyjeździe należy się skierować w stronę terminala lotniska, pod którym znajduje się metro, którym pojedziemy na stację Stuttgart Hauptbahnhof, czyli dworzec główny. Stamtąd już trzeba tylko złapać pociąg do Ludwigsburga. Nie jest to problem, taki pociąg jeździ co kilkanaście do kilkudziesięciu minut, ponieważ czas przejazdu to ok. 10 minut.

Przez cały czas asystować nam będą znaki i innego rodzaju oznaczenia, więc nie ma powodów do paniki, jednak osobiście zalecam nauczyć się kilku słówek po niemiecku związanych z transportem, ponieważ nie zawsze będziemy otrzymywali komunikaty po angielsku.

Kiedy już znajdziemy się na miejscu proponuję odstawić rzeczy do hotelu i ruszyć na zwiedzanie miasta (jest co zwiedzać, zwłaszcza polecam zobaczyć Zamek) i ogólne rozeznanie terenu, by nie zgubić się w drodze na konwent. Jeżeli jest dzień przed GalaConem polecam udać się do pubu irlandzkiego na rynku. Zgodnie z tradycją zbierają się tam wszyscy Bronies, którzy już zdążyli przyjechać. Obcowanie przy jedzeniu i trunkach z zagranicznymi fanami kuców to jedno z ciekawszych doświadczeń jakich doznałem w tym fandomie.

Powy Tower


Dzień pierwszy
Gratulacje dla wszystkich, którzy przebili się przez ten długi i nudny wstęp. Na szczęście dalej będę opisywać już sam konwent. Oczywiście nie byłem tam jedynym Polakiem, było nas kilku. Z częścią udało mi się nawiązać kontakt, wśród nich był Emil, z którym jak się okazało jechałem jednym autobusem i dopiero w drodze do Ludwigsburga wyszło, że jedziemy na konwent, był także Paweł z Łodzi i _TK_, który był do tej pory na kilku edycjach GalaConu i miał być naszym przewodnikiem.

Ta Pinkie pojechała do Polski!


Nie wiedziałem czego się mam spodziewać tak właściwie. Po porannej zbiórce na której był _TK_ i Paweł ruszyliśmy w stronę Forum. Po kilku minutach spaceru moim oczom ukazał się okazały budynek i jakaś setka Bronies ustawiona w kolejkę. Niezwłocznie zajęliśmy miejsce i czekaliśmy na otwarcie drzwi. Nauczony doświadczeniem z polskich konwentów, w tym z Vistuliana zacząłem się bać, że spędzę w tej kolejce wieczność, jednak _TK_ uspokoił mnie informacją o bardzo wydajnym systemie akredytacji. I faktycznie, po ok. 10 minutach czekania na otwarcie drzwi w ciągu 15 minut cała kolejka przed nami została akredytowana i nim się obejrzałem staliśmy już holu czekając na otwarcie drzwi do właściwej części budynku gdzie jest konwent. W międzyczasie można było pobrać nalepki z flagami państw oznaczającymi języki w jakich się porozumiewasz. Do wyboru były niemieckie, brytyjskie i francuskie wzory flag, choć co sprytniejsi Holendrzy przyklejali francuskie naklejki obrócone o 90 stopni lewo i też mieli swoją flagę. Polskich naklejek oczywiście nie było.

Typowy _TK_, a za nim Paweł

Potem nastąpiło uroczyste otwarcie drzwi, wypuszczono balony, serpentyny strzeliły i konwent już się zaczął, choć do uroczystości otwarcia pozostało trochę czasu. Po przekroczeniu progu nie wiedziałem gdzie tak właściwie mógłbym pójść i co mógłbym robić. Zwiedziłem każdy kąt, co przyprawiało mnie o coraz większy ból głowy. Wszedłem do jakiegoś korytarza, patrzę a tam sala karaoke, już chciałem się odwrócić i wyjść, ale dostrzegłem kątem oka salę gier wideo, z tyłu była schowana sala do gry w CCG a nawet pokój obsługi medycznej się znalazł. I tak przez cały czas na początku, co rusz jakąś nową salę prelekcyjną odkrywałem czy art roomy, całość dopełniali poupychani wszędzie sprzedawcy. Tylu kucykowych gadżetów w jednym miejscu to nie widziałem na MLK 2015, Vistulianie 2015, MEC'u i PCG 2016 razem wziętych. MASA, po prostu masa szpeju do kupienia za gruby hajs. Pluszaki, figurki, obrazki, szklanki, miski, kubki, przypinki, koszulki, poduszki, poszewki, ręcznie robione figurki, nieśmiertelniki, obrazy itp. itd. Ogółem opad szczęki, ale do dziś się zastanawiam czy to przez ilość produktów, czy przez ich cenę, bo musicie wiedzieć, że na GalaConie jest drogo, w końcu to Niemcy. Wisiorek za 7 euro? Dla nich to żaden problem, to tak jakbyśmy w Polsce za coś takiego na konwencie płacili 7 zł, ale jednak w przeliczeniu na złotówki to ponad 30 zł, a to była jedna z najtańszych rzeczy, dlatego pieniędzy poszło sporo. Jak po 9 wszedłem na teren imprezy, tak jeszcze przed południem wydałem 100 euro.

I tak ręka zajmująca 1/3 zdjęcia ;__;




No, ale starczy już tego rozpływania się nad asortymentem. Po wydaniu większości moich pieniędzy ruszyłem na ceremonię otwarcia. Standardowa gadka, że to już 5 lat istnienia konwentu, przywitanie gości specjalnych itd. Raczej krótko, przyjemnie i całkiem zabawnie. Po chwili już wychodziłem razem z resztą z auli. No i w tym miejscu atrakcje dla mnie się skończyły na jakiś czas. Jakby to powiedzieć, GalaCon jest dość ubogi w atrakcje. A przynajmniej takie sprawia wrażenie, dodatkowo potęgowane przez to, do czego przyzwyczaili nas organizatorzy w Polsce, którzy tworzą imprezy tak bogate w atrakcje, że tabelki pękają w szwach i człowiek chciałby mieć zdolność do bycia w kilku miejscach na raz, bo nie sposób czasem być na wszystkim, co nas interesuje. Tutaj takiego problemu nie ma.

Atrakcje były różnorodne, nawet bardzo, problem w tym, że było ich niewiele i w ostatecznym zestawie prelekcji zabrakło pozycji, które by mnie tak naprawdę interesowały. Wiele sprawdziłem dość pobieżnie, na innych zostałem chwilę, no ogólnie kręciłem się i szukałem sobie miejsca, które znalazłem. Na mieście. W maku. Miałem wiele czasu do pierwszego panelu z gośćmi specjalnymi, więc ruszyłem zaspokoić głód, ponieważ nie interesowała mnie wiedzówka, ani pluszaki, ani karcianka,

Zostałem ostrzeżony jak wygląda zachodni konwent MLP, ale ciężko było mi się ot tak przestawić. Na początku trochę mi doskwierała nuda, ale z czasem zacząłem rozumieć ideę tego zlotu. Duży nacisk kładzie się tu na integrację, przy każdej możliwej okazji. Kupujesz coś i nie możesz się zdecydować? Zagadaj do ziomka obok, może ma podobny problem. Stoisz w kolejce po autograf? Zagadaj do kogoś, albo kontynuuj rozmowę, jeśli ktoś zaczął pierwszy. Ludzie wykorzystują najmniejszy pretekst by pogadać. Oczywiście nie wszyscy, ale spora część z nich tak robi. Najjaskrawszym przykładem jest reporter Horse News (TAK, tego Horse News), który zagadał do mnie i _TK_'a, ponieważ widział, że mieliśmy sporo sprzętu - kamera, lustrzanka, statywy, plecaki itd. I tak zaczęła się nasza rozmowa, że fajny sprzęt, skąd jesteśmy, dla kogo robimy itd. Porozmawialiśmy trochę, wymieniliśmy się doświadczeniami i każdy ruszył w swoją stronę. Innym razem czekałem na moich kompanów, kiedy podszedł do mnie ktoś w cosplayu jednego z dowódców Wonderbolts. Zapytał mnie czy jakiś panel już się zaczął, po uzyskaniu odpowiedzi usłyszałem jakże polskie "dziękuję". Jak się okazało był to Daniel, Polak mieszkający na co dzień w Dubaju, gdzie pracuje jako inżynier przy budowach. Rozmowa od razu się rozkręciła. Potem dołączyli pozostali Polacy z mojej paczki, a nawet podbił do nas Dustykatt, Broniaczowy youtuber, którego możecie znać chociażby z jego serii "Stay Brony, my friends". Również był w cosplay'u i chciał zdjęcie z naszym rodakiem z Dubaju, po czym został na chwilę i mieliśmy okazję porozmawiać. Przy innej okazji, głównie dzięki _TK_'owi miałem okazję poznać osobiście dwóch niemieckich muzyków fandomowych - Wingbeata i 174UDSI'ego. I tak to się kręci przez cały konwent.

(od lewej) 174UDSI i Wingbeat


Na przygotowane atrakcje również się chodzi, choć wszystkie poza tymi z gośćmi specjalnymi cieszą się umiarkowanym zainteresowaniem, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie tylko mi nie podpasował zestaw paneli. Większą atrakcją jest patrzenie na te wszystkie cuda, jakie ludzie przynoszą na konwent. Genialne stroje, fantastyczne gadżety, świetne pluszaki itd. Można poczuć Niedzielne na własnej skórze, tylko że na konwencie wszystkie te zajefajne rzeczy widzisz na żywo, możesz stać nawet obok nich, ale wiesz, że i tak nigdy ich nie będziesz mieć. W sumie to możesz mieć, jak masz dużo hajsu, ale to tez nie zawsze, bo nierzadko te rzeczy są robione ręcznie i istnieje tylko jeden egzemplarz. A już najlepszym gadżetem jaki można sobie wyobrazić jest ten samochód:

"Mam najlepszy pony-wóz, biegi, przednie, wsteczny, luz (...)"


Reszta popołudnia minęła na tułaniu się z jednego kąta w drugi, i tak aż do wieczora, kiedy nastąpiła przerwa w konwencie, podczas której wystawcy schowali i zabezpieczyli swój towar, a otwarto salę do Gala Party i Gala Ball. Czym są te dwie atrakcje o podobnych nazwach? Party to typowa klubowa impreza. Wiecie, koks, kucyki i lasery. Stoisz na parkiecie i jak nienormalny machasz głową w rytm muzyki, ewentualnie skaczesz albo czynisz jakieś inne wygibasy do kucykowej muzyki, a DJ cały czas stara się utrzymywać publikę na najwyższych obrotach. Oprócz DJ'a grającego muzykę z komputera są też muzycy wykonujący swoją muzykę na żywo, choć w tym roku było dość biednie. W poprzednich latach na GalaConie grali The Living Tombstone, Blaze, Michelle Creber, Black Gryph0n i inni. W tym roku był Wingbeat, 174UDSI i jeszcze jakiś DJ, którego niestety nie miałem okazji poznać. Do tego był jeszcze rap w wykonaniu MC-Archa. Nie jest to może MicTheMicrophone, iBringDaLULZ czy Yelling At Cats, ale biorąc pod uwagę, że kucykowy rap praktycznie przestał istnieć od 2015 roku, to nie wybrzydzałem i poszedłem na koncert. Potem zagadałem, wziąłem autograf itd.

MC-Arch podczas koncertu








Jest jeszcze wcześniej wspomniany Ball. To zwykły bal, taki z tańcem w parach, powolną muzyką i tego typu klimaty. Obowiązuje oczywiście odpowiedni dress code. Wstęp mają jedynie osoby w strojach galowych/wieczorowych i w cosplayu. Generalnie nie ma wyjątków od tej zasady.


Gala Ball


Na sam koniec pierwszego dnia zaserwowano jeszcze potężną wystawę pluszaków. Przeważnie liczba pluszaków wystawiona na pokaz oscylowała koło setki, jednak w tym roku uczestnicy zdecydowali się tymczasowo przekazać 476 pluszowych kucyków. Wygląda niesamowicie i naprawdę robi wrażenie, kiedy widzi się je wszystkie w jednym miejscu. Większość jest dość standardowa, ale niektóre są, hmm... dość osobliwe? Myślę, że to najładniejsze słowo opisujące niektóre z nich. Potem grzecznie poproszono nas o opuszczenie budynku. Zarządziliśmy krótką przerwę na zostawienie rzeczy w hotelach, przebranie się i regenerację przed afterem w pubie, gdzie spotkaliśmy się ponownie.

Może kucyka?


Wznoszenie toastów w różnych językach, przysiadający się w randomowych momentach Hans, Pierre, Eduardo i przedstawiciele wielu innych nacji tworzą niepowtarzalny klimat. Przysiada się taki Johannes, zaczyna podpytywać skąd jesteśmy, co u nas, zaczynamy rozmowy o fandomie, a kończymy na aktualnych wydarzeniach politycznych, po czym dziękuje nam za rozmowę i idzie dalej. Po jakimś czasie przysiada się następna osoba. Nie myślcie, że to dzieje się tak cały czas. Jeśli przy waszym stoliku nie ma wolnego krzesła, albo niedoszły rozmówca widzi brak woli do rozmowy to niezrażony pójdzie sobie, w końcu nie każdy ma ochotę rozmawiać z obcymi, kiedy jest się w gronie znajomych.

Dzień drugi


Kolejny dzień, kolejna zbiórka pod dworcem, kolejny spacer na konwent. Za drugim razem to już nie robi takiego wrażenia. Człowiek bardzo szybko się przyzwyczaja do takiego dobrobytu. Generalnie dzień drugi był dużo spokojniejszy, ludzie jacyś tacy bardziej leniwi, woleli okupować ławki, fontannę i przylegające tereny zielone. Również z _TK_'em wybraliśmy się w pewnym momencie na miasto, niestety nasz towarzysz Paweł musiał ruszać w dalszą drogę na wakacje, na GalaCon wpadł przejazdem.

Opowiem wam teraz anegdotę. Najpierw dwa podstawowe fakty. Ludwigsburg jest bardzo multikulturowym miastem, może nawet czasami za bardzo. Mnóstwo jest na ulicach Turków pracujących w lokalach gastronomicznych, Włosi pracując głównie w pizzeriach, a jeśli są po pracy to jeżdżą samochodami po tuningu, na szyjach mają duże krzyże i puszczają głośną muzykę jak stoją na światłach, nie brakuje tam też Polaków, choć naszą mowę można usłyszeć relatywnie rzadko w porównaniu do innych języków europejskich, czy tych trochę bardziej egzotycznych. Druga sprawa jest taka, że Bronies mocno rzucają się w oczy na mieście w czasie konwentu. Tam generalnie przeciętny uczestnik jest "lepiej wyposażony" od polskiego Bronego. Zdarzyło nam się czekać na przejściu dla pieszych na zielone światło. Tak się złożyło, że staliśmy w milczeniu. Za nami stanęło starsze polskie małżeństwo, które zaczęło komentować wszystko dookoła. Nie było to wypowiadane jakimś cebulowym tonem, a bardziej na zasadzie "Popatrz, Grażynka, jakie fajne auto tam stoi" itd. W pewnym momencie zeszło na Broniaczy. "Zauważyłaś ilu ludzi chodzi tutaj z tymi konikami? Może jest jakiś zlot fanów tych kucyków, czy coś. O, popatrz, ten też ma kucyka" - mówiąc to kobieta wskazała na _TK_'a, który akurat w tylnej kieszeni spodni miał małego pluszaka jednej z postaci z Fallout: Equestria. Niewiele myśląc odwrócił się i wypalił "Ano, mam", czym wprawił w osłupienie małżeństwo, prawdopodobnie nie spodziewali się jakiejkolwiek odpowiedzi, tym bardziej po polsku. Ich min jeszcze długo nie zapomnę.

Na konwent wróciliśmy właściwie pod koniec, na punkt kulminacyjny - aukcję charytatywną. Licytacja trwała długo, fantów sprzedano mnóstwo, nawet kilka przedmiotów z Polski się trafiło. Poza tym były takie cuda, jak gadżety z PonyCon Japan 2015, które jak można się domyśleć zupełnie nie przypominały tego, co na Zachodzie znamy, był też dywan z motywami z drugiego sezonu, mozaika Apple Jack z kapsli, sprzedano tradycyjnie kapelusz prowadzącej, wielkiego pluszaka maskotki GalaConu - Canni Soda itp. Dotarcie do końca trwało dobre półtorej godziny. W między czasie taki gruby hajs leciał, że żałowałem, że ja tyle nie mam na zbyciu, bo coś bym sobie chętnie kupił. Kiedy wydawało się, że już wszystko sprzedano w gry wprowadzono tradycyjny gwóźdź programu - kartonowy banner z podpisami gości specjalnych. Od początku swojej historii to zawsze banner szedł za najwięcej. W tym roku poprzeczka była bardzo wysoka - ponad 2 tysiące euro, które dano za dywan. Niestety, ale nie udało się przebić tego wyniku, co było trochę rozczarowujące. Ostatecznie z wielkim trudem i po okresach ciszy między stawkami ostatecznie sprzedano baner za 900 euro. Samej walce o baner smaku dodaje historia swoistej "wojny" między Niemcami i Szwajcarami. Te dwa bogate narody od początku GalaConu rywalizują, kto wygra tegoroczną bitwę o baner. Niemcy chcą, żeby baner został w swojej kolebce - Rzeszy Niemczech, natomiast upierdliwi Szwajcarzy robią co mogą, by wywieźć go w Alpy. W tym roku to Szwajcarzy byli górą.







Potem nadszedł czas na ceremonię zamknięcia. Podsumowano cały konwent, pochwalono się nowymi rekordowymi kwotami zebranymi na aukcji charytatywnej i na aukcjach cichych, podziękowano wszystkim za tak tłumne przybycie w ilości ponad 1300 osób (utrzymanie zeszłorocznego wyniku przy aktualnej kondycji fandomu to duży wyczyn) i zapowiedziano przyszłoroczną edycję zlotu. Po tym wszyscy wyszli przed budynek, by zrobić sobie zdjęcie grupowe.





Tradycyjnie dzień zakończył się w pubie, gdzie zjawiło się więcej osób niż w poprzednie dni, a także zabawa trwała znacznie dłużej.


Naklejka na samochodzie jakiegoś Szwajcara


Dzień trzeci
Choć konwent trwa dwa dni, to jednak zostałem jeszcze jeden dzień dłużej, by skorzystać z okazji, że już wyjechałem z kraju i znalazłem się w urokliwym mieście, to stwierdziłem warto pozwiedzać trochę. Wraz z _TK_'em ruszyliśmy w drogę koło południa. Przeszliśmy naprawdę sporą część miasta, chcieliśmy także zwiedzić sobie z zewnątrz zamek, który jest wizytówką Ludwigsburga. Tutaj muszę was ostrzec, byście dobrze czytali oznaczenia, bo może się to źle skończyć. Weszliśmy na teren zamku przez otwartą bramę. Upewniłem się, że nie ma nigdzie wielkich oznaczeń w krzykliwych kolorach, że nie wolno wchodzić, więc weszliśmy. Po nas wchodziło jeszcze kilka osób, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Było ok, dopóki nie doszliśmy do bramek, które na nic nie chciały nas puścić do wyjścia. Szybka analiza wykazała, że znajdujemy się ze złej strony. Podeszła do nas jakaś pani, która po niemiecku spytała co tutaj robimy. Poprosiłem o przejście na angielski, bo nie rozumiem co mówi. Zmieszała się na chwilę i widziałem jak złość w niej narasta. Obawiałem się, że zaraz wezwie ochronę, czy coś i będę musiał się tłumaczyć nie jej, a kilku wielkim ochroniarzom. Na szczęście był z nią pewien pan, który od razu po angielsku powiedział nam, żebyśmy zwyczajnie cofnęli się i wyszli drogą, którą weszliśmy. Posłusznie wykonaliśmy polecenie i szybkim krokiem opuściliśmy teren zamku. Potem jeszcze poszliśmy zobaczyć co zostało z konwentu. Na miejscu nie było już żadnych śladów po imprezie, na której jeszcze dzień wcześniej bawiło się 1300 osób. Wysztko było posprzątane i zamknięte na cztery spusty, w środku nie było żywej duszy. W drodze powrotnej do hotelu jeszcze kupiliśmy sobie po egzemplarzy lokalnej gazety i pięknej i dźwięcznej nazwie Ludwigsburger Kreiszeitung, w którym znalazł się artykuł o GalaConie, nie był on może najwyższych lotów, zawierał kilka błędów, z czego najbardziej zapadł mi w pamięć wyraz "Brownies". Mijając różne hotele dało się jeszcze spotkać niedobitki, które zbierały się do wyjazdu. Niektórzy pakowali do samochodów więcej pluszowych kucyków niż bagaży, co było dość ciekawym widokiem. Po południu nadeszła pora powrotu, ruszyłem na lotnisko w Stuttgarcie, skąd odjechałem w kierunku Polski.

Artykuł w lokalnej gazecie

Na tym mój pobyt w Niemczech się zakończył. To były wspaniałe 4 dni spędzone na obczyźnie, ponad tysiąc kilometrów od domu. Pokonanie tej trasy było już przygodą samą w sobie. Po drodze stawałem w Toruniu, Poznaniu i Wrocławiu, nim mogłem wyruszyć do Niemiec, co też dostarczyło mi sporo rozrywki, bo bardzo rzadko bywam w tych miastach. Po przyjeździe bawiłem się na fantastycznej imprezie, która minęła szybciej, niż się tego spodziewałem pozostawiając ogromny niedosyt. Chciałoby się jeszcze następne 2 dni, ale trzeba czekać do przyszłorocznej edycji, niestety.

Czy warto jechać na GalaCon? Zdecydowanie tak. Nie jest to może najtańsza impreza, koszty są spore, choć jak nie zależy komuś na wygodach, dużej ilości gadżetów itd., to można obniżyć cenę takiej zabawy do naprawdę akceptowalnej kwoty. Warto też pojechać z kimś znajomym, lub rozeznać się, kto z Polski się wybiera, jakoś się skontaktować a na miejscu zapoznać i trzymać razem, bo gdybym był tam całkiem sam, to byłoby jednak trochę nudnawo. Największym atutem imprezy jest ogromna energia, którą czuć na miejscu, a której tak bardzo mi ostatnimi czasy brakuje. No i takie nowe doświadczenia poszerzają horyzonty i zmieniają punkt widzenia pewnych spraw w fandomie.

Komentarze

  1. Przeczytałem! Tak ja też w to nie wierze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratulacje, otrzymujesz order za bohaterski wyczyn.

      Usuń
    2. No, gratulacje; pomyśl co to takiego NAPISAĆ taki artykuł

      Usuń
  2. Kto teraz powie, że fandom umarł, tego chyba uduszę :P.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie zrobiony post! Opłacało się czekać.

    OdpowiedzUsuń
  4. "kucykowy rap praktycznie przestał istnieć od 2015 roku" :D
    WYPRASZAM SOBIE WONSZ !!! :D

    Ps.
    Fajna relacja ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorry, ale nie można zmienić trendu w pojedynkę. Nawet nie masz pojęcia ilu było aktywnych fandomowych raperów do 2015 roku. Dziś została ich ledwie garstka.

      Usuń

Prześlij komentarz

Tylko pamiętajcie drogie kuce... Miłość, tolerancja i żadnych wojen!

Popularne posty